Jej ciało zostało pozostawione tam gdzie została pozbawiona życia. Lwy odeszły. Dopiero w tym momencie pojęłam okropność świata. Nikt nie zabijał dlatego, że musiał, ale dlatego, że chciał. Mysz została zabita dla przyjemności, sportu, zabawy. Rozpłakałam się. Mimo iż los tego gryzonia był mi właściwie obojętny, to nie potrafiłam powstrzymać łez. Zrozumiałam, że i ja nie mam żadnych szans. Nie wygram. Zginę prędzej czy później tak jak wszyscy - dla zabawy. Nie wiem czemu to zrobiłam, czy z powodu naturalnego instynktu przetrwania, czy desperacji. Wstałam i wyszłam ze szczeliny. Parę metrów dalej dostrzegłam tory kolejowe. Wiedziałam, że tory muszą prowadzić do miasta. Pomyślałam, że warunkiem mojego przeżycia jest znalezienie środka transportu. Może gdzieś jest miejsce, w którym jeszcze jest normalnie. Pobiegłam wzdłuż torów. Biegłam i biegłam, aż dotarłam do miasta. Wyglądało jak z filmów apokaliptycznych. Wszystkie bloki mieszkalne były doszczętnie zniszczone, a szyby w oknach powybijane. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Panowała kompletna cisza. Zobaczyłam parking. Gdy tylko dobiegłam do pierwszych samochodów zewsząd zaczęły napływać zombie. Nie wiem skąd się wzięły. A może to nie były zombie, ale w każdym razie właśnie tak wyglądały. Rozbiłam szybę najbliższego samochodu. Pamiętam, że było to czerwone auto. Wyglądało na szybkie. Wskoczyłam przez okno do środka. Usiadłam pełna nadziei na siedzeniu kierowcy. Wtedy właśnie cała moja nadzieja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zrozumiałam, że nikt nie zostawiłby przecież kluczyków w zaparkowanym aucie. Położyłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że to już koniec...
niedziela, 9 sierpnia 2015
Sen o apokalipsie
To miała być spokojna wycieczka do lasu. Jechaliśmy naszym zielonym wehikułem - ja i reszta Brygady Scoobiego (Fred, Velma, Daphne, Kudłaty i Scooby Doo). Cieszyliśmy się wakacjami i z ożywieniem kontynuowaliśmy nasze beztroskie rozmowy. Zdawało mi się, że coś złego ma się wkrótce wydarzyć, ale zignorowałam to przeczucie. Zatrzymaliśmy się przed kremowym hotelem. Odkryłam, że nawet gdyby ktoś chciał jechać dalej, to nie udałoby mu się to - tam gdzie powinien być dalszy ciąg drogi rozciągała się dżungla. Weszliśmy do hotelu. W środku czekał na nas starszy mężczyzna, sprawiający wrażenie kogoś, komu nie należy zbytnio ufać. Zostawiliśmy mu swoje bagaże, ale nie weszliśmy w głąb budynku. Zamiast tego całą ekipą udaliśmy się do dżungli. Dotarliśmy do stóp kamienistego urwiska. Przed nami stał ogromny głaz. Był w nim wyryty napis w jakimś nieznanym mi języku (podejrzewałam, że starożytnym), ale jakimś zaskakującym sposobem rozumiałam co było tam napisane. Klątwa. Ledwie zdążyłam ją odczytać, a zewsząd zaczęły wyskakiwać jakby ogromne rosiczki. Atakowały nas z każdej strony. Rozproszyliśmy się. Puściłam się pędem do hotelu. Ostre jak brzytwy zęby zabójczych roślin gryzły mnie po nogach zostawiając krwawe i głębokie rany. Jakimś cudem udało mi się wedrzeć do budynku. Z hukiem zatrzasnęłam za sobą drzwi. Z niepokojem stwierdziłam, że to miejsce znacząco różni się od tego, w którym znajdowałam się zaledwie jakąś godzinę temu. Wokół panowała prawie całkowita ciemność, a z pomieszczenia, w którym się znajdowałam odchodziły tysiące ruropodobnych korytarzy. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Schowałam się w cieniu jednej z rur. Do przedsionka wszedł mężczyzna, który wcześniej brał nasze bagaże i jakaś kobieta przed, którą płaszczył się niczym najbardziej uniżony sługa. Kobieta była bardzo wytworna - miała na sobie futro i ogromny kapelusz. Z rozmowy wynikało, iż jest ona nowoprzybyłym gościem hotelu. Wtem coś stuknęło w rurze tuż za mną. Odwróciłam się, ale nikogo nie zobaczyłam. Ponownie spojrzałam na kobietę, ale ku mojemu przerażeniu okazało się, iż nie jest już ona wytworną damą. Przede mną stał ogromny aligator. Puściłam się pędem przed siebie. Zdążyłam jeszcze usłyszeć rozdzierający krzyk mężczyzny, po czym wybiegłam z budynku. Na zewnątrz panował chaos. Wszędzie biegały agresywne zwierzęta. Lecz nie tylko to było dziwne. Zwierzęta te miały na sobie porozdzierane ubrania, a w dodatku wszystkie biegały na dwóch nogach atakując wszystko co się ruszało. Wiedziałam, że te zwierzęta były kiedyś ludźmi. Spojrzałam w niebo. Miało bardzo niepokojącą barwę - było mieszanką ciemnego fioletu i wszystkich odcieni szarości. Na wzgórzu nieopodal zobaczyłam swoich przyjaciół - a raczej postacie, którymi się stali. W ich oczach nie zobaczyłam, żadnych znaków człowieczeństwa. Wiedziałam, że moi przyjaciele odeszli na zawsze. Rozejrzałam się uważniej. Spostrzegłam, że naokoło ne ma żadnych zwierząt domowych. Przeważały małpy i aligatory. Nagle wokół mnie się zakotłowało. Poczułam, że nie mam szans w walce. Spostrzegłam stację benzynową. To był mój cel. Puściłam się pędem. Wtem zauważyłam, że i ja nie jestem już człowiekiem. Spojrzałam na swoje ciało i... westchnęłam z rozczarowaniem. W razie zmiany w jakieś zwierzę miałam nadzieję na coś silnego i drapieżnego, a tu... orangutan. Łatwo rozpoznałam moje długie owłosione ręce i posturę. Dopadłam do drzwi stacji i prawie je wyważając wpadłam do środka. Rozejrzałam się. Świat w mgnieniu oka przybrał naturalne barwy. Niebo znów stało się błękitne. Przy kontuarze stało jakieś małżeństwo obsługiwane przez kasjera. Odetchnęłam z ulgą. Oparłam się o ścianę. Zamknęłam oczy. Nie wiem ile czasu minęło, ale gdy na powrót je otworzyłam, ku mojej rozpaczy stwierdziłam, że niebo znów jest w niespotykanych barwach. Spojrzałam w kierunku kasy. Sprzedawcy nigdzie nie było, za to przy kontuarze stały dwa krokodyle. Uciekłam do łazienki. Byłam tak przerażona, iż całym ciałem naparłam na drzwi. Powoli zbliżył się jakiś cień (tylko tyle widziałam przez dziurę pod drzwiami). Przygotowałam się. Byłam pewna, że zwierzę zaraz wyważy drzwi, a ja niechybnie zginę. Zacisnęłam powieki. Nic się nie wydarzyło. Kiedy je otworzyłam za drzwiami już nikogo nie było. Powoli je otworzyłam. Stacja była pusta. Wyjrzałam przez drzwi frontowe. Na zewnątrz nie było żadnych zwierząt. Wszędzie leżały ciała. Przy jednym z nich siedział goryl - jadł to co pozostało z reszty potworów. Przemknęłam za jego plecami niezauważona. Przebiegłam na tył stacji. Usłyszałam kroki. Dostrzegłam szczelinę, w której stały jakieś szczotki i pudła. Wcisnęłam się w nią w nadziei, że to co nadchodzi mnie nie zauważy. Koło mnie przeszła grupa lwów. Nie wyczuły mnie. Poczułam, że coś przeciska się obok mnie. Mysz. Poczułam wręcz ulgę na myśl, iż nie jestem sama, nawet, jeśli moim kompanem będzie tylko mały gryzoń. Mysz wybiegła ze szczeliny wpadając wprost pod łapy jednego z kotów. W jednej chwili na moich oczach mysz została brutalnie zabita. Jednak nie została zjedzona.
Jej ciało zostało pozostawione tam gdzie została pozbawiona życia. Lwy odeszły. Dopiero w tym momencie pojęłam okropność świata. Nikt nie zabijał dlatego, że musiał, ale dlatego, że chciał. Mysz została zabita dla przyjemności, sportu, zabawy. Rozpłakałam się. Mimo iż los tego gryzonia był mi właściwie obojętny, to nie potrafiłam powstrzymać łez. Zrozumiałam, że i ja nie mam żadnych szans. Nie wygram. Zginę prędzej czy później tak jak wszyscy - dla zabawy. Nie wiem czemu to zrobiłam, czy z powodu naturalnego instynktu przetrwania, czy desperacji. Wstałam i wyszłam ze szczeliny. Parę metrów dalej dostrzegłam tory kolejowe. Wiedziałam, że tory muszą prowadzić do miasta. Pomyślałam, że warunkiem mojego przeżycia jest znalezienie środka transportu. Może gdzieś jest miejsce, w którym jeszcze jest normalnie. Pobiegłam wzdłuż torów. Biegłam i biegłam, aż dotarłam do miasta. Wyglądało jak z filmów apokaliptycznych. Wszystkie bloki mieszkalne były doszczętnie zniszczone, a szyby w oknach powybijane. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Panowała kompletna cisza. Zobaczyłam parking. Gdy tylko dobiegłam do pierwszych samochodów zewsząd zaczęły napływać zombie. Nie wiem skąd się wzięły. A może to nie były zombie, ale w każdym razie właśnie tak wyglądały. Rozbiłam szybę najbliższego samochodu. Pamiętam, że było to czerwone auto. Wyglądało na szybkie. Wskoczyłam przez okno do środka. Usiadłam pełna nadziei na siedzeniu kierowcy. Wtedy właśnie cała moja nadzieja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zrozumiałam, że nikt nie zostawiłby przecież kluczyków w zaparkowanym aucie. Położyłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że to już koniec...
Jej ciało zostało pozostawione tam gdzie została pozbawiona życia. Lwy odeszły. Dopiero w tym momencie pojęłam okropność świata. Nikt nie zabijał dlatego, że musiał, ale dlatego, że chciał. Mysz została zabita dla przyjemności, sportu, zabawy. Rozpłakałam się. Mimo iż los tego gryzonia był mi właściwie obojętny, to nie potrafiłam powstrzymać łez. Zrozumiałam, że i ja nie mam żadnych szans. Nie wygram. Zginę prędzej czy później tak jak wszyscy - dla zabawy. Nie wiem czemu to zrobiłam, czy z powodu naturalnego instynktu przetrwania, czy desperacji. Wstałam i wyszłam ze szczeliny. Parę metrów dalej dostrzegłam tory kolejowe. Wiedziałam, że tory muszą prowadzić do miasta. Pomyślałam, że warunkiem mojego przeżycia jest znalezienie środka transportu. Może gdzieś jest miejsce, w którym jeszcze jest normalnie. Pobiegłam wzdłuż torów. Biegłam i biegłam, aż dotarłam do miasta. Wyglądało jak z filmów apokaliptycznych. Wszystkie bloki mieszkalne były doszczętnie zniszczone, a szyby w oknach powybijane. Nigdzie nie było widać żywej duszy. Panowała kompletna cisza. Zobaczyłam parking. Gdy tylko dobiegłam do pierwszych samochodów zewsząd zaczęły napływać zombie. Nie wiem skąd się wzięły. A może to nie były zombie, ale w każdym razie właśnie tak wyglądały. Rozbiłam szybę najbliższego samochodu. Pamiętam, że było to czerwone auto. Wyglądało na szybkie. Wskoczyłam przez okno do środka. Usiadłam pełna nadziei na siedzeniu kierowcy. Wtedy właśnie cała moja nadzieja zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Zrozumiałam, że nikt nie zostawiłby przecież kluczyków w zaparkowanym aucie. Położyłam się na siedzeniu i zamknęłam oczy. Wiedziałam, że to już koniec...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
