Wiele lat temu, wśród zielonych gór było sobie spokojne miasteczko. Biegały tam kury i gęsi, psy szczekały, a ludzie wiedli codzienne życie. Mieszkańców owego miasteczka ze względu na ich wiarę i pochodzenie nazywano Żydami. Byli oni raczej lubiani, choć z natury mieli rękę do interesów. Jedną z tamtejszych Żydówek była Ewa - córka najlepszego fryzjera w okolicy. Znano ją jako osobę pracowitą, zaradną i lubiącą pomagać innym.
Pewnego ranka jednak los miasteczka całkowicie się zmienił. O świcie Ewa wstała jak codzień, żeby wydoić krowę. Jak zwykle narzuciła na siebie ubranie i związała czarne loki białą wstążką. Poszła do obory. Kiedy stała przed drzwiami coś ją zatrzymało. Spojrzała przez okienko ukryte za kraciastą firanką. Po podwórzu chodziło czterech żołnierzy. Niemcy. Od razu poznała ich po wszędzie ostatnio rozwieszanych symbolach. Czarny haczykowaty krzyż, białe koło i czerwony jak koguci grzebień prostokąt - na początku nikt nie wiedział co oznaczają. Ona również. Wtem dało się słyszeć przerażający huk. Dziewczyna cicho pisnęła, a spod jej długich rzęs po różanych policzkach pociekły łzy. Widziała jak jeden z mundurowych właśnie zastrzelił niewinnego chłopca, który nie był na tyle czujny co ona i wyszedł z cebrzykiem ze swojej chaty. Teraz patrzyła jak jego piękne brązowe oczy powoli tracą swój dawny blask. Za chwilę dało się słyszeć krzyki i kolejne dwa strzały. Ewa wiedziała do kogo należały dusze, które teraz najpewniej wtulone w siebie pędziły ku górze, ciesząc się, że nie zobaczą dalszego ciągu tej smutnej historii. Pierwsza opuściła ciało zaledwie pięcioletniego dziecka - Marka Goldsteina, a kolejne dwie - jego udręczonych rodziców. Dziewczyna nie miała siły się ruszyć. Nie rozumiała całego zajścia. Dlaczego ci ludzie zestrzelili Marka? Czy coś im zrobił? Jakim prawem odebrali mu życie? Czuła, że gdyby gdyby nie zatrzymała się przed tymi drzwiami byłoby po niej. To było 3.09.1939 roku. Tego właśnie dnia rozpoczęła się największa katastrofa jaka spotkała to Żydowskie miasteczko.