Ten sen nie przyśnił się mi, ale komuś kto zechciał mi go opowiedzieć. Osoba ta pozostanie anonimowa, ale jej sen opublikowany ze względu na ciekawość jaką we mnie wzbudził. Mam nadzieję, że was również zaciekawi i może komuś uda się rozszyfrować jego znaczenie? Zapraszam do rozszyfrowywania w komentarzach.
Szedłem ciemną ulicą. Nie wiem dokąd zmierzałem, ale czułem niepokój. Byłem sam. Było zimno. Bałem się. Zaczynałem iść coraz szybciej. W pewnym momencie ktoś pojawił się za mną. Nie widziałem kim jest. Miał czarny płaszcz z wysokim kołnierzem i kapelusz. Szedł za mną. Ewidentnie mnie śledził. Przyspieszyłem kroku. On też. Teraz już prawie biegliśmy pokonując mroczne przecznice. W pewnym momencie pojawił się ktoś trzeci. Wyszedł z bramy - prosto na mnie. Wiedziałem, że chce mnie skrzywdzić. Byłem bezbronny. Wtedy człowiek, który mnie śledził wyskoczył zza moich pleców i wciągając napastnika za jakiś budynek, ocalił mnie. Szedłem dalej. Niedługo trwała moja wędrówka zanim doszedłem do końca ulicy. I oto stałem przed wielkim domem z otwartymi drzwiami. Wszedłem do środka. Rozejrzałem się. Szedłem po czerwonym dywanie a nade mną rozciągało się łukowate sklepienie. Zewsząd zwisały czarne i czerwone kotary, które niezwykle kontrastowały z marmurowymi podłogami, ścianami i kolumnami. W końcu dotarłem do wielkiej sali. Na jej środku stał długi stół, zastawiony jak na przyjęcie. Siedziało przy nim wielu ludzi. Widziałem, że mają na sobie balowe stroje - wszystkie czarne. Gdy tylko przekroczyłem próg pomieszczenia wszyscy jak na komendę wstali i odwrócili się w moim kierunku. Na twarzach mieli białe balowe maski, a na dłoniach białe rękawiczki.